Grzechy polskiego feminizmu
Kobiety w Polsce niechętnie przyznają się do popierania głównych założeń feminizmu, choć gdyby ktoś nakazał im noszenie burek, odebrał prawo do decydowania o sobie czy prawo do chociażby studiowania, a w zamian nazwał własnością i ozdobą mężczyzny, donośny głos sprzeciwu przetoczyłby się przez cały kraj. Dlaczego więc, kiedy zapyta się Polek czy są feministkami, one niechętnie odpowiedzą na to pytanie prawdopodobnie unikając jednoznacznej deklaracji. Skąd więc ta niechęć do nazywania po imieniu swoich poglądów, a uciekanie w wieloznaczność, niejasność i unikanie deklaracji? Może to być wynik pewnych grzechów, które popełniły i wciąż to robią polskie feministki.
Przede wszystkim w Polsce feminizm kojarzy się z kłótnią, prowokacją czy wiecznym niezadowoleniem. Kiedy myśli się o feminizmie, to przed oczami staje Kazimiera Szczuka całująca rękę prezesa TVP, który witając się z nią uczynił to pierwszy. To także akcja Katarzyny Bratkowskiej, która ogłosiła publicznie, że w Wigilię dokona aborcji. Do końca nie wiadomo czy chodziło jej o rzeczywistą ciążę czy też był to mocny sposób zwrócenia na siebie uwagi. Kiedy widz ogląda rozmowę, w której uczestniczy znana feministka, najczęściej staje się świadkiem nieładnej pyskówki czy awantury. Zdaniem profesora Zbigniewa Mikołejko polski feminizm zatracił tożsamość i próbuje nakręcić w kobietach złość na zastaną rzeczywistość i czerpie z tego energię. Podobnie działają populiści.
Drugim grzechem polskich feministek jest to, że zajmują się tym, co nie trzeba. Większość Polek na hasło feminizm od powie, że to ruch walczący o prawo do aborcji, co oczywiście nie jest do końca zgodne z prawdą. Owszem, feminizm mówi o prawie do samostanowienia o własnym ciele, jednak spektrum jego zainteresowania jest dużo szersze. W Polsce jednak wciąż mówi się o aborcji, in vitro czy edukacji seksualnej w kontekście walki kobiet o swoje prawa, dlatego kojarzy się głównie z tymi tematami. Tymczasem problemów jest dużo więcej, jak na przykład ściągalność alimentów, zwiększenie liczby i dostępności do żłobków, przedszkoli czy szkół.
Kolejnym grzechem polskich feministek jest to, że nie ma ich tam, gdzie są potrzebne. Dla przykładu należy przywołać dość głośny protest matek dzieci niepełnosprawnych, które w 2013 roku okupowały Sejm. Wówczas żadna ze znanych polskich feministek nie wsparła akcji, choć na stronie Forum Kobiet pojawiła się oficjalna informacja, że Forum popiera protest. Nikt jednak nie wziął w nim udziału, ani nie mówił o nim w mediach. Innym przykładem wielkiej nieobecności feministek był ruch „alimenciar” czyli matek samotnie wychowujących dzieci, które walczyły o przywrócenie Funduszu Alimentacyjnego. Pomimo zaproszeń żadna rozpoznawalna polska feministka nie wsparła tej akcji i nie sygnowała jej swoją osobą. Szkoda, bo właśnie takie sytuacje budują wizerunek opisywanego ruchu.